Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Konkurs porażka rozstrzygnięty!!

16 755  
4   23  
A oto wasze anegdotki nadesłane na konkurs Na najlepszą porażkę. W wiekszości zachowano oryginalną pisownię. A zwycięzcą jest... dowiecie się na końcu...

Kilka lat temu byłem na zawodach w Zamościu, jako że były to jedne z pierwszych z zawodów tego lata postanowiliśmy uczcić spotkanie paroma jasnymi. Znaleźliśmy knajpę do której jak sądziliśmy nie przyjdzie żaden trener, działacz (lub ktoś kto mógłby wywalić nas z zawodów za chlanie) i zaczęliśmy się "witać".
Po trzeciej godzinie powitań ktoś zauważył, że za kotarą, przy sąsiednim stoliku usiadła grupa trenerów w tym mój. Pełna konsternacja, co robić?! Wychodzimy. Jednak jeden z kolegów, nazwijmy go Jacek, miał już wyraźnie dosyć dnia i trzeba było go wynieś tak by nikt nie zauważył, że jest pijany. Przechodzimy obok stolika trenerów, wszyscy głupio się uśmiechają i....... nagle Jacek się wyrywa podbiega do nich i rzęzi
- Doooobraaaanoc Pannnnieee trrrenerzeeee.
W naszych szeregach panika - znowu wyrzucą nas... Trener patrzy na Jacka, wstaje, kładzie mu rękę na ramieniu i mówi:
- Doooobraaaanoc Jaceeeek...

by Jared
Czas: około 2 a.m
Miejsce: schronisko młodzieżowe w Gdańsku, 4 osobowy pokój, wszystkie łóżka zajęte.
Zostałam ze znajomymi na noc w ośrodku i miałam spać w pokoju z koleżankami, ale zaszły pewne zmiany. Troszkę sobie wypiliśmy i już zaczynaliśmy powoli odpadać.
4 osobowy pokój wszystkie łóżka zajęte, cisza... Godzina około 2-3 w nocy, wszyscy próbują zasnąć. A ja z moim chłopakiem zaczynamy się właśnie najlepiej bawić. Po chwili w pokoju zostaliśmy tylko my, koledzy widocznie trochę zgorszeni wyszli.
Ja już powoli dochodzę, a tu ktoś wpada do pokoju, zapala światło, robi zdjęcie i sp**rdala.
Niestety zdjęcia nie dołączę, bo nie wyszło...

by Lilitch

Mieszkam w Gdańsku, mam kolegów w Wołowie, to takie miasteczko koło Wrocławia. Wszyscy pracujemy w jednej z polskich służb mundurowych. Spotkaliśmy się podczas mojej wizyty w Wołowie w kasynie, a w kasynie jak to w kasynie, wódeczka, piwko, papieroski (kobiet brak). Do jednego z kolegów przyjechał także znajomy z Warszawy. Kolega poprosił nas, abyśmy się nie śmiali z jego przekonań religijnych. Zatem już po którejś tam kolejce dyskusja zeszła na tematy religijne (bo praca, sport i polityka już była). W pewnym momencie (a wszystkim nam już dymiło z głów dosyć mocno) kolega z Warszawki powiedział:
- Wiecie co? Ja jestem PROTESTANTEM...
Zapadła cisza, a pierwszym, który się odezwał, w swej niezmierzonej mądrości byłem ja:
- A właściwie to przeciwko czemu ty PROTESTUJESZ??
To by było na tyle, chyba nie złapałem kontekstu dyskusji i wyszedłem na nieuka....ale bo to pierwszy raz?

by Severyn

Kiedyś gdy w Sztynorcie wracałem z "Zęzy" na łajbę (szedłem bardzo
marynarskim krokiem) zdarzyła mi się taka historyjka. Wlazłem na łódeczkę, zobaczyłem parę bardzo energicznie kochającą się i ryknąłem
- Bartek, Anka, wynocha mi z dziobowej (największa koja), ja tam dzisiaj śpię.
Usiadłem obok parki i w tym momencie zorientowałem się że to chyba nie była Anka, a ten gość to nie Bartek. Na moje "Co wy tu robicie?" (dziewczyna zaczyna się przykrywać), usłyszałem
- A ty?!
Moja łódka była obok, identyczna, z takim samym czerwonym ręcznikiem na koszu.

by Jared


Moja kuzynka jest opiekunką w domu małego dziecka. Na dodatek,
co ważne, NOSI DOŚĆ ZNANE NAZWISKO.
Pewnego dnia dostała polecenie odebrania dziecka, które było na
leczeniu w szpitalu. Jakoś tak w pośpiechu nie zabrała ze sobą
torebki, gdzie miała dokumenty i inne, takie tam, papierzyska.
Ponieważ nie chciała żeby dzieciak czekał postanowiła nie wracać
się po nie, tylko jechać jak najprędzej do szpitala.
A w szpitalu....

- Dzień dobry! Przyjechałam po Tomka Klimczaka. Dziś wychodzi.
Miał go ktoś odebrać do 15:00.
- Dzień dobry! Ma pani jakieś zaświadczenie?
- Nic nie wiem o żadnym zaświadczeniu. Po prostu miał ktoś
przyjechać po dziecko więc jestem.
- Bez zaświadczenia nie damy dziecka. Jak pani sobie to
wyobraża. Wchodzi ktokolwiek z ulicy i chce dziecko?
- Ale ja nie jestem ktokolwiek tylko opiekunka z domu dziecka.
Dzwoniliście rano żeby ktoś przyjechał więc przyjechałam.
Zdenerwowana pielęgniarka na to - Dla mnie to pani może być SAMĄ
PREZYDENTOWĄ. I tak dziecka nie wydam. A jak się pani w ogóle
nazywa?
- KWAŚNIEWSKA.

by DeDe

No cóż - historyjka nie dotyczy bezpośrednio mnie, ale jest w 100% autentyczna.
Żona kolesia wyjechała kiedyś na jakieś firmowe jednodniowe szkolenie więc zgadaliśmy się co by sobie troszkę popić. Tłoczyliśmy tzw. wernisaże (50g wódki, 100g wermutu i 100g toniku + cytrynka i lód). Niestety koleś pił to pierwszy raz i jeszcze nie znał siły działania tego drinka. Krótko mówiąc lekko się zważył.
Rano obudził się już w swoim domu (do dziś nie wie jak tam się znalazł) obok swojej żony - która w nocy wróciła ze szkolenia. Niestety
poprzedni wieczór dał się we znaki i koleś pomknął co sił do kibelka i zaczął na niego "krzyczeć". Niestety powtórzyło się to kilka razy
więc w końcu żona zeźlona tym, że nie daje jej spać - nakrzyczała na niego, co - o dziwo - pomogło mu.
Niestety - od tej pory co wchodził do łazienki to kibel śmierdział mu "krzykiem". Niewiele myśląc - wygonił żonę z domu, a sam zgarnąwszy wszelkie środki chemiczne jakie tylko posiadał w domu - wziął się za szorowanie kibelka i łazienki. Wyszorował ją nawet w takich miejscach, że w normalnych warunkach nawet by tam nie zajrzał. Niestety - nic to nie dało - nadal było czuć "krzykiem".
No cóż - pomyślał - jedziemy kupić nowy kibel. Kupił, wymienił - no cacy, nareszcie ładnie pachnie. Żona - no to jeszcze tylko włożymy zapaszek do kibelka - i zakłada nową zawieszkę (jakiś domestos o zapachu pomarańczowym), a koleś na to:
- K**WA ZNOWU CZUJĘ "KRZYK" !!!

by zbIREK

Od kilku tygodni wraz z koleżanką uczymy się jazdy konnej. Kumpela jest osobą bardzo delikatną i nawet muchy by nie skrzywdziła. Na pierwszej jeździe mówiła do konia:
- Proszę Cię, koniku, idź.
Innym razem , gdy chciała zatrzymać zwierzę, to krzyknęła:
- Ty tu stój, koniu jeden!!
Jednego razu instruktor pokazywał jej jak rozsiodłać konia. Wprowadzili zwierzę do boksu. Konik chciał się obrócić i przycisnął faceta do ściany. Gość uderzył go i odepchnął. Na to
kumpela niemal z obłędem w oczach:
-Panie!! Co pan!! Konia walisz?!
A facet:
-A co miał mi żebra połamać?!

by MalinaA

To było jakies 10 lat temu z okładem w Jastrzębiej Górze, w okresie wakacji. Przebywałem z kolegą Wojtkiem na miejscowym polu namiotowym. Zaplecze sanitarne tegoż obiektu sprowadzało się do podwójnej drewnianej budy z "serduszkami wyrżniętymi w drzwiach", tzn., dwie kabiny oddzielała tylko "ścianka" z cienkich desek oklejonych gazetami. Na wyjeździe tym raczyliśmy się głównie importowanym gin'em (który z powodu likwidacji Pewexów, można było kupić taniej niż "Stołową"). Jako popitki używaliśmy tzw. "soczku" - czyli zagęszczonego syropu owocowego rozrobionego z kranówką ;). Tyle gwoli wprowadzenia w temat.
Akcja odbyła się pewnego poranka, kiedy ciężko skacowani udaliśmy się do "przybytku" w wiadomym celu (zaznaczam, iż chodzi o dłuższe posiedzenie). Przypadkiem Wojtek wszedł do jednej kabiny, a mnie, ponieważ szedłem trochę za nim, ubiegła jakaś dziewczyna. No więc stoję sobie i czekam na swoją kolej, no i faktycznie - drzwi się otwierają, dziewczę wychodzi ze sracza, robi dwa kroki po czym... staje jak wryta, patrzy na drzwi drugiej kabiny (gdzie siedzi Wojtek), po czym odchodzi z wyrazem totalnego szoku na twarzy. Sprawa wyjaśniła się później w namiocie. Kiedy opowiedziałem zajście Wojtasowi, posiniał, zatkało go i mówi:
- Wiesz, myślałem, że to ty wyłazisz z tej drugiej kabiny, bo już skończyłeś, więc
zawołałem za tobą..."ZRÓB JESZCZE TROCHĘ SOCZKU !!!".

by Trupojad


5 klasa szkoła podstawowa, ostatni dzień szkoły przed Wigilią. Czasy w których królowały sprzęty o nie kwestionowanej renomie COMODORE 64. Przyszedłem do domu z moim kumplem ze szkolnej ławy na partyjkę gierek (mieliśmy skrócone lekcje) na tym oszałamiającym wynalazku (wyżej wymienionym). Ok. Załączamy kasetkę, puszczamy gierkę, niestety trzeba chwilkę poczekać szczęśliwi posiadacze takich nabytków ówczesnej techniki wiedzą czemu. Wiedzeni pędem przygody i badaniem różnych zjawisk otaczającego nas świata korzystając z okazji, że mieliśmy chwilkę postanowiliśmy sprawdzić jak by to było fajnie zapalić petardę na tak zwaną draskę (do kupienia w każdym sklepie z takimi przybytkami) i wrzucić ja do muszli klozetowej spuszczając wodę. Jak uradziliśmy tak zrobiliśmy, efekt przerósł moje najśmielsze oczekiwania, kibel wystrzelił jak korek szampana (chciałbym jeszcze raz zobaczyć minę mojego kolegi), a jeszcze bardziej swoja, bo to było moje mieszkanie... Tak więc zanim nieszczęsna gra zdążyła się wgrać mój wspaniały bohaterski kolega był już w połowie drogi do domu z obawy przed moją mamą, która raczej nie zrozumiała by młodych naukowców i eksperymentatorów. Nie to jest jednak śmieszne, koniec końców całej historii na gwiazdkę zamiast prezentów dostałem nową muszle klozetową i miesiąc szlabanu - to był mój najdziwniejszy prezent pod choinkę...

by Tasior6723



Wyróżnienie otrzymuje ten Pan poniżej (niestety nie podał nam swojego nicka, a nikt tu nazwiskami rzucać nie będzie...) - brawo stary, niezła próba, hehehe...

Więc to było tak .. przeczytałem regulamin konkursu, spiłem się jak Napoleon (dotyczy alkoholu), siedzę i myślę i .. nic, wysyłam to co teraz właśnie piszę i już wiem ze to jest moja porażka, nigdy nie dostanę tej koszulki :( , czuję się wy***any (więc może jest coś o sexie?)

by ???


A oto trzecie miejsce w naszym konkursie. Niestety bez nagrody, choć zastanawialiśmy się czy nie wysłać wycieraczek...

Droga powrotna z Grecji. W Rumunii zaczął padać deszcz, a nam akurat wtedy spalił się silniczek od wycieraczek. Połączyliśmy je sznurkiem i jeden koniec trzymał przez okno Kaj, drugi ja.
Pociągałam za sznurek w prawo, potem Kaj w lewo, wycieraczki pracowały i jakoś dojechaliśmy do domu.
Kilka lat później spędzaliśmy wakacje w stanicy wodnej Jabłoń, koło Pisza. Tam, wieczorami, przy ognisku, odbywały się wspólne, wakacyjne wspominki...
Któregoś dnia, pewna para zaczęła opowiadać, krztusząc się ze śmiechu, jak to jadąc na południe, widzieli wracających do kraju, starym, wiśniowym fiatem kombi, Polaków, którzy mieli wycieraczki na sznurkach... i pracowały o, tak i tak...

By Słoneczko


Miejsce drugie - tutaj przydałby się chyba jakiś słowniczek... jednak na razie z powodu niskiego budżetu też bez nagrody...

Około 9 lat wstecz byłem z grupką znajomych na wakacjach w miejscowości
St.Maxime niedaleko St.Tropez (tego od "Żandarma"). Po rozbiciu namiotów i ogólnym zorientowaniu się w terenie, wieczorkiem
postanowiliśmy iść do pobliskiego Lunaparku. W drodze oczywiście było podziwianie "okoliczności przyrody", ogólnie atmosfera była wesoła. W pewnym momencie chodnik, którym wędrowaliśmy skurczył się tak, że tylko dwie osoby mogły iść obok siebie, i to w konfiguracji mocno ściśniętej (czyt. erotycznej).
W pewnym momencie, jakieś 20 metrów przed nami dostrzegliśmy panią, klęczącą na chodniku nad powalonym rowerem. Pani sprawiała wrażenie jakby chciała coś przy bicyklu nareperować. W każdym razie chodniczek był w 100% zatarasowany. W odleg³ooci ok.2-3 metrów od "zawalidrogi" jedna z koleżanek wygłosiła zdanie (teraz już nie pamiętam dokładnie o co chodziło), które skrytykowałem, używając słów Rene z serialu "Allo, allo". I na cały głos rzekłem:
-You stupid woman!!!
Sentencja ta padła z moich ust w chwili gdy mijaliśmy panią z powalonym rowerkiem. W momencie, gdy pani to usłyszała w moim kierunku popłynął stek wyzwisk i pretensji. Ogólnie pani była wyprowadzona z równowagi.Przy mojej "znajomości" języka angielskiego wytłumaczenie pani, że to nie było pod jej adresem zajęło mi jakieś pół godziny. Po fakcie i przeprosinach radochy, było po pachy.

by Rtg


I oto lejdis end dżentelmen (fanfary w tle) pierwsze miejsce w konkursie zajął... (cisza)... ON! Czyli KUBANA!!! Gratulujemy, nagroda - koszulka Joe Monstera - dojdzie pocztą...

Rzecz działa się kilka lat temu. Wybraliśmy się z teściem na polowanie na dzika. Było wcześnie rano, zaraz po wschodzie słońca. Dość szybko udało nam się wytropić odyńca, którego obserwowaliśmy od wielu dni. Miejsce było idealne do oddania strzału, więc w klasyczny sposób podeszliśmy zwierza i po oddanym przez teścia strzale z satysfakcją stwierdziliśmy, że na kolację będzie wątróbka z dzika.
Oczywiście polowanie nie kończy się na oddaniu celnego strzału.
Trzeba było jeszcze naszą zdobycz wypatroszyć i oprawić. W tym celu mieliśmy przygotowane specjalne plastikowe fartuchy (używane przez np. rzeźników). Samo patroszenie jest czynnością dość nieestetyczną i krwawą. Tak więc przy pomocy ostrych noży myśliwskich zabraliśmy się do roboty. W międzyczasie zaczęły nas dochodzić krzyki ludzi z kierunku, w którym biegnie asfaltowa szosa. Na prośbę teścia poszedłem sprawdzić co się dzieje. Ku mojemu zdumieniu okazało się, że do lasu przyjechał (prawdopodobnie z jakiegoś zakładu pracy) pełen autobus grzybiarzy. Rumor jaki wprowadzili do lasu potęgowany był prawdopodobnie tym, że część z nich była dość mocno zaprawiona alkoholem - co w naszym kraju jest normalne zwłaszcza we wczesnych godzinach porannych. Na moją prośbę o zachowanie ciszy, grzybiarze zareagowali spontanicznie śmiechem i uwagami w rodzaju:
- Panie, daj pan spokój, las jest dla wszystkich. Gdzie mamy się wykrzyczeć jak nie w lesie. etc.
Wróciwszy do teścia opowiedziałem mu o tym co zobaczyłem. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że dalsze nasze polowanie nie ma w ogóle sensu z uwagi na niebezpieczeństwo jakie niesie za sobą strzelanie w lesie pełnym pijanych grzybiarzy, a tego samego dnia mieliśmy w planie jeszcze zlustrować knieję w poszukiwaniu tropów jeszcze jednego odyńca, który niszczył uprawy okolicznych rolników. Złorzecząc ustaliliśmy, że spróbujemy przynajmniej poszukać tropów owego odyńca, a przy odrobinie szczęścia (o ile grzybiarze go skutecznie nie przepłoszą) uda nam się go zobaczyć i zrobić kilka zdjęć - teść zawsze zabiera do lasu aparat fotograficzny, gdyż jak twierdzi bezkrwawe polowania sprawiają mu największą przyjemność. Tak postanowiwszy, zabraliśmy się do dalszej pracy przy patroszeniu. Nadmienić należy, że patroszenie odbywało się w dość głębokim parowie porośniętym wysokimi trawami i kilkoma krzakami jałowca. W pewnym momencie doszły nas pijane krzyki:
- Maaaaariiaaaaaan! Maaaaaarrrrriaaaaaaan! Gdzie jesteś!?
Tego już nam było za wiele. Nie dość, że grzybiarze zakłócili nam polowanie, to jeszcze płoszą zwierzynę wprowadzając do leśnej głuszy taki beznadziejny skowyt.
Gość, który szukał Mariana, zbliżył się do nas na odległość około 10 metrów, krzycząc nadal w niebogłosy:
- Maaaaaariaaaan! No pooookaaaaż się!
W tym momencie teść nie wytrzymał i wyszedł z tych krzaków, w których patroszyliśmy dzika. Zbliżył się do owego grzybiarza trzymając w ręku okrwawiony nóż. Grzybiarz zbaraniały wpatrywał się weń nie mogąc wydobyć z siebie głosu - przecież to niecodzienny widok: rosły facet w rzeźnickim okrwawionym fartuchu, z okrwawionym ogromnym nożem. Teść rzekł do grzybiarza przez zaciśnięte zęby:
- Mariana już załatwiliśmy, czas na ciebie!
Ku naszej uciesze, facet zaczął zwiewać z taką prędkością, że aż igliwie się za nim zwijało. Wesoło było popatrzeć na ten widok. Pokładaliśmy się ze śmiechu z teściem.

by Kubana

I jeszcze coś z redakcji poza konkursem... każdemu może zdarzyć się wtopa, nie?

Pracuję w dobrze znanej księgarni. Moja praca polega na wielu różnistych obowiązkach, a jednym z nich jest znajdowanie książek dla klientów. Wygląda to tak, że klient podaje autora, tytuł lub coś co mu się odpowiednio z książką kojarzy (to ostatniej dłużej się szuka), a ja mam donieść mu egzemplarz z uśmiechem na twarzy. Muszę tutaj dodać, że pracuję tam od tygodnia i jeszcze nie wiem gdzie są jakie książki (tzn. konkretne tytuły) lub kto jak się nazywa. Do tej pory jeszcze nie wiem komu mówić na Ty, a komu proszę Pani/a...
Tak więc mamy słoneczne popołudnie, wchodzi klientka i prosi o „Diaboliadę” (znalazłem), potem coś Chmielewskiej (znalazłem)... i kolejne książeczki znajduję. Aż wchodzą dwie dziewczyny i proszą Ewę Kowalską z marketingu. Grzecznie udaję się na półeczkę z książkami o marketingu i nie mogę znaleźć. W ogóle nie kojarzę takiej książki, ale szukam jeszcze raz... potem jeszcze raz i jeszcze... Po czwartym razie poddaję się i mówię, że nie ma u nas takiej książki (sprawdziłem też w kompie). Na co dziewczyny ze śmiechem:
- Ale my chciałyśmy tę Panią z zaplecza... no wie Pan, dział marketingu...

Uroczyście spaliłem cegłę i udałem się na zaplecze...

by Kozak




Oglądany: 16755x | Komentarzy: 23 | Okejek: 4 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

19.04

18.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało