Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Z pamiętnika porypanego przedszkolaka VII

17 680  
2   12  
Wejdź dalej...No i macie... Nauczył się smarkacz pisać w tym przedszkolu i znowu się rozpisał... ;)


Dzień czternasty
... ja nie chcę mieć dzieci!
Dziś miałem okazję pobawić się w niańkę i wcale mi się to nie podobało. A było to tak: mama Młodego Gałązki i moja umówiły się na zakupy. Nas ze sobą nie brały bo byśmy się tylko wynudzili w sklepie, a i tak nas do niego nie wpuszczają od kiedy Gałązka wysikał się w przebieralni (wtedy myślał że to ubikacja), a mnie wybuchła butla z kolą prosto na półki z jakimś Wersaczem. Już mieliśmy przed oczami parę godzin zupełnej wolności, kiedy okazało się, że z mamami idzie ich koleżanka. Koleżanka to jeszcze nic strasznego (niektórzy twierdzą inaczej) ale ona przyprowadziła swojego synka.

No to mama w przypływie wątpliwego geniuszu stwierdziła że jesteśmy już na tyle duzi że trzylatkiem to się możemy zaopiekować. No to mały został z nami, a mamy z koleżanką wyszły.
Do opieki podeszliśmy metodycznie, tak jak robili to policjanci w jakimś filmie - najpierw zaczęliśmy ustalać tożsamość: tożsamość stwierdziła że nazywa się Potuń Pukimuki, ma 3 latka i całe szczęście jest chłopczykiem. Po ustaleniu tych ważnych szczegółów przystąpiliśmy do opieki nad wyżej wymienionym. Tyle że nie bardzo wiedzieliśmy jak to się robi.

Gałązka powiedział że trzeba go czymś zająć, tylko my już dawno wyrośliśmy z wieku dziecięcego i za nic nie wiedzieliśmy czym tu zainteresować smarkacza. Gałązka wpadł na pomysł, że może warto by go nauczyć mieszać błoto - tylko pytanie skąd je wziąć?

Na dwór wyjść nie mogliśmy a w domu błota jak na lekarstwo. Na szczęście Potuń znalazł sobie zajęcie w postaci naszej kuchenki gazowej. Nie zajęło go to na długo bo po minucie nie było na niej ani jednego palnika, a wszystkie pokrętła znalazły się w akwarium.

O ile dobrze pamiętam to mama Gałązki strasznie się wkurza jak ktoś dotyka kuchenki, więc postanowiliśmy uratować małemu skórę. Ja wyławiałem pokrętła, Gałązka wyciągał palniki zza lodówki, a Potuń w tym czasie zajął się wyrywaniem kwiatków z doniczek. Zanim doprowadziliśmy kuchenkę do ładu, w domu już tylko kaktusy zostały. Jak już nie było co wyrywać młody znowu wpadł do kuchni, z szuflady pod kuchenką wygrzebał młotek i poszedł się bawić z kotkiem Gałązki.

Kotkowi jak widać nie bardzo przypadła do gustu ta zabawa bo wlazł pod szafę tak że tylko ogon mu wystawał. Potuń bardzo chciał się z ogonem pobawić, ale że ten ogon bardzo prychał i miauczał, to dał sobie spokój i zaczął rozbijać kafelki w łazience.

Popatrzyliśmy z Gałązką po sobie i postanowiliśmy coś zrobić, bo jeszcze chwila i mój najlepszy kumpel straci dom. Szybko zamknęliśmy drzwi do łazienki i przystawiliśmy je fotelem.

Jak się okazało, nie było to zbyt skuteczne bo w łazience był otwór wentylacyjny na tyle mały że Potuń przez niego się przecisnął i wyszedł przez ubikację. Na szczęście trochę się uspokoił, bo w łazience pozjadał wszystkie szminki i popił Cilitem, więc trochę dziwnie mu się odbijało.

Korzystając z chwilowej przerwy Gałązka skoczył po sznurek, zrobiliśmy pętlę i złapaliśmy Potunia za szyję. On wyczuł że coś jest nie tak, ale jak próbował ją ściągnąć to zacisnął węzeł i sznurek nie chciał zejść. Wykazując się błyskawicznym refleksem drugi koniec sznurka przywiązałem do kaloryfera w sypialni.

Potuń się wściekł i zaczął wyrywać klepki z podłogi a potem w nas nimi rzucać. Akurat podłoga się kończyła, kiedy do domu weszły nasze mamy. O rany, w życiu tak nie dostałem. Najpierw mama Potunia zwyzywała nas od morderców, kanaliów i barbarzyńców, potem mnie stłukła moja mama a Gałązkę jego mama.

Tłukł nas też Potuń, ale jego mama poprosiła żeby tego nie robił bo się spoci.

Nawet nie próbowaliśmy się tłumaczyć bo ta mała gnida najpierw zrobiła oczy w stylu "jelonek bambi" a potem z płaczem zaczęła swojej mamie opowiadać jacy to my niedobrzy bo nie daliśmy się mu pobawić. Potem razem wyszli wielce obrażeni.

Jak słowo daję, nigdy więcej bachorów.......



Dzień piętnasty

Dziś pierwszy raz jechałem autobusem! I to sam z kumplami!

Muszę przyznać, że trochę się rozczarowałem: to nie było nic aż takiego wielkiego jak mnie mama straszyła, ale i tak było fajnie. Wszystko przez to że miałem jechać do babci, a tacie zepsuł się samochód.

Mama nie mogła ze mną jechać więc najpierw naprzeklinała na tatę i na jakiegoś starego gruchota, a potem zaczęła biadolić jaki to ja mały jestem i że nie dam rady sam jechać autobusem. No kurde felek, ja mały?!?

Najwyżej troche niewyrośnięty, a małego to niech ona sobie w rodzinie poszuka. Postanowiłem potrenować. Zebrałem chłopaków i postanowiliśmy że następnego dnia się gdzieś przejedziemy. Akurat pod przedszkolem jeździ autobus, i nawet się tam zatrzymuje więc nie musieliśmy daleko szukać.

Na drugi dzień uciekliśmy z leżakowania, stanęliśmy na przystanku i czekamy. Najpierw do Gałązki się jakaś baba przyczepiła i zaczęła go ochrzaniać że nieładnie jest pluć na chodnik. No dobra, Gałązka zaczął pluć na asfalt, ale to też tej starej nie zadowoliło. Chomiczka pierniczona! Duży Fred zawsze mówi na takie stare babcie "chomiki".

No to muszę przyznać że dzisiaj to był Dzień Chomika w Okularach, bo jak wsiedliśmy do autobusu to tam były same stare babcie w okularach. I na domiar złego wszystkie mały takie szerokie tyłki, że nie mieliśmy gdzie usiąść - jedna zajmowała średnio półtora siedzenia, a te pozostałe pół zajmowały jej siatki.

Trochęśmy się przestraszyli że od tego jeżdżenia też nam takie urosną, ale potem otrzeźwiałem: Gruby Artur przecie nie jeździł autobusem, a wcale od tych babek szerokością się nie różnił. Kiedy ruszyliśmy zobaczyłem, że przy drzwiach stoi jakiś facio z torbą przerzuconą przez plecy. Torba była pęknięta, a przez otwór wystawał mu kawałek reklamówki. Zapuściłem zeza do środka, i okazało się że facet wiezie całą reklamówkę jajek.

Tyle że jeszcze trochę i je pogubi. Chciałem być uczynny i mu to powiedziałem, tyle że gościu jak usłyszał że jajka mu wystają to najpierw zrobił się czerwony, potem złapał się za rozporek i szybko wysiadł. Dziwne. Ale jeszcze dziwniejszą rzecz zrobił Artur.

Najpierw dał nam kawałek czegoś i spytał czy to plastelina. Po zapachu nie było czuć, ani po smaku, ale lepiło się konkretnie. Jak się dopytywaliśmy skąd on to ma to się tylko uśmiechnął i powiedział że zaraz pokaże, a jak mu pomożemy to zrobimy na tym interes życia. Z pierdzeniem nam nie wyszło to otwieramy plastelinowy biznes.

Tylko że jak nam pokazywał, to autobus nagle przyhamował. Gałązka rozwalił sobie nos o poręcz, a Arturo, jako że stojąc i leżąc jest tego samego wzrostu, więc nie stwarza dużych oporów przy toczeniu, dotoczył się aż do kierowcy i zaklinował między siedzeniem a pedałami.

No i tu nasza przejażdżka się skończyła, bo wyszło że do jechania to bilety są potrzebne, a tak w ogóle, to nie wiemy na jakiej ulicy wsiedliśmy i jesteśmy za młodzi i tak dalej.

Resztę dnia spędziliśmy na komisariacie, gdzie po jakimś czasie odebrały nas nasze mamy.

Żałuję tylko, że się nie dowiedziałem skąd u Grubego Artura w tyłku plastelina...


Autorem tekstu jest Sheeva. Stronka autora - https://www.sheeva.webpark.pl/

Zobacz też 
poprzednie odcinki.


Oglądany: 17680x | Komentarzy: 12 | Okejek: 2 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

25.04

24.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało