Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

„Takich ludzi jak on się nie spotyka. Spotkanie z nim jest jedną z najpiękniejszych pamiątek z mojego życia”. Wspominamy Krzysztofa Krawczyka

16 180  
139   26  
Pamiętacie „Będę śpiewał tylko ja” Big Cyca z płyty „Z gitarą wśród zwierząt”? Że go mamy, to się cieszmy, mit Krawczyka będzie wieczny – w lekko prześmiewczym, ale równie pozytywnym hołdzie Skiba już w 1996 roku podkreślił wkład wąsatego Krzysztofa w polską popkulturę.
Może zacznę od uderzenia w najbardziej górnolotne tony, ale na pogmatwaną historię – i tę artystyczną, i prywatną – lidera Trubadurów można spojrzeć nieco jak na odbicie współczesnych zakrętów naszego kraju, znanych praktycznie w każdej rodzinie. Naznaczenie realiami powojennej Polski, walka o odnalezienie kolorów w szarzyźnie PRL-u, gonitwa za niedoścignionym amerykańskim snem, emigracyjne wzloty i upadki zakończone powrotem do ojczyzny na tarczy – a wszystko to w cieniu trudnych relacji rodzinnych i romansu z disco polo. Brzmi znajomo?

https://www.youtube.com/watch?v=-nw8TW0O0s4

Chciałem być

W lutym 2016 miałem przyjemność porozmawiać z Krzysztofem Krawczykiem. Umówiliśmy się warszawskim hotelu MDM – to był stały punkt jego medialnych audiencji – w celu przeprowadzenia wywiadu dla nieistniejącego już Czasopisma Każdego Mężczyzny. Nie był to żaden zlecony ani promocyjny materiał, tylko luźna konwersacja. Na plus na pewno należało zaliczyć już samą sprawność organizacyjną Krawczykowego managementu – od przedstawienia propozycji wywiadu do spotkania minęło zaledwie kilka dni. Zanim jednak przeszliśmy do części merytorycznej, legenda polskiej muzyki zaproponowała wspólne wypicie szybkiego piwka – oczywiście wcześniej pytając o pozwolenie małżonkę, która udzielając zgody, wydała dokładne polecenie: możesz, ale ma być ciepłe i małe. Żebyście zobaczyli radość na twarzy pana Krzysztofa, gdy kelner pomylił zamówienia i przyniósł mu duży, oszroniony kufel...

Błyskawicznie okazało się, że gość kojarzący się przede wszystkim z blichtrem estrady to zwykły, otwarty facet. Krawczyk idealnie odnajdywał się w roli gawędziarza, bez skrępowania opisując różne aspekty swojego życia prywatnego – dużo mówił o kobietach, blaskach i cieniach amerykańskiej rzeczywistości lat osiemdziesiątych, ale uderzał też w poważne tony, nawiązując do problemów z przeróżnymi uzależnieniami. W opowieść o wizycie u laryngologa wplótł spontaniczną improwizację wokalną, prezentując wciąż imponujące możliwości swojego barytonu. Godzina rozmowy zleciała w mgnieniu oka i do dziś wracam do tego spotkania jako do jednego z najprzyjemniejszych highlightów wszystkich lat mojej roboty. Pan Krzysztof swoją klasę udowodnił też, gdy na koniec podałem mu jego autobiografię, prosząc o okazjonalną dedykację dla mojej mamy, obchodzącej wtedy okrągłe urodziny. Krawczyk, sięgając do torby, stwierdził tylko, że w takiej sytuacji prosi o przekazanie prezentu, a życzenia złożył na płycie ze swoimi największymi przebojami. Mina mamy – bezcenna.

https://www.youtube.com/watch?v=V6nF63O2_IU
Krawczyk na żywo w Opolu w 2004 roku

Za tobą pójdę jak na bal

Zanim usiadłem do pisania tego teksu, zadałem sobie pytanie: czy jest sens w tak krótkiej formie głębiej analizować przebogatą biografię Krawczyka? No i... niespecjalnie. Tym bardziej że o jego licznych upadkach i problemach zarejestrowano setki minut materiału filmowego i napisano tysiące stron. Wszystkich zainteresowanych już na początku odesłać mogę do kilku tytułów – przede wszystkim warto sięgnąć po wspomniane przed chwilą autobiograficzne „Życie jak wino”, napisane wspólnie z wieloletnim przyjacielem i menadżerem Andrzejem Kosmalą. Pierwsze wydanie ukazało się w 2010 roku, a 11 lat później – już po śmierci artysty – na rynku pojawiła się wersja uzupełniona. Odpłynięcie Krawczyka w wieczny rejs parostatkiem zbiegło się natomiast w czasie z wydaniem życiorysu autorstwa Anny Bimer. „Chciałem być piosenkarzem. Biografia Krzysztofa Krawczyka” pierwotnie celebrować miała jego 75. urodziny, tymczasem stała się pośmiertnym hołdem. Przekrojowym, ale bez zbytniego wchodzenia w monograficzne szczegóły. „Za co kochamy Krzysztofa Krawczyka. Portret artysty” Sergiusza i Magdaleny Pinkwartów skupia się w dużej mierze na relacjach najsłynniejszego Trubadura z bliższymi i dalszymi – wypowiedzieli się między innymi Michał Urbaniak, Kayah czy Andrzej Piaseczny. Natomiast wszyscy, którzy wolą filmowe dokumenty, sięgnąć mogą po zrealizowaną przez TVP i dostępną na Netflixie produkcję „Krzysztof Krawczyk – całe moje życie”, która wyszła w 2020 roku – na kilka miesięcy przed niespodziewaną śmiercią piosenkarza. Siłą tej produkcji są archiwalia – możliwość zajrzenia za kulisy domowej pracy z Goranem Bregoviciem nad superprzebojem „Mój przyjacielu” dla wszystkich miłośników ciekawostek i throwbacków jest bezcenna. A jak podkreślała Anna Bimer, Krawczyk podczas roboty niespecjalnie miał przejmować się ewentualnymi niewygodnymi warunkami – nagrania w ciasnym i dusznym domowym studiu Andrzeja Smolika realizował rozebrany do slipów.

https://www.youtube.com/watch?v=GnEdTqUOCBk
Pisząc te wspomnienia, chcę skierować się przede wszystkim w stronę muzycznych ciekawostek i mniej znanych faktów z tego elementu życia Krzysztofa. Paradoksalnie, pomimo przebogatej (liczącej ponoć 129 oficjalnych, wydanych w trakcie 60 lat kariery artysty albumów, choć kto by to zliczył...) dyskografii, wcale nie tak często mówi się o Krawczyku jako muzyku. Trudne rozwody, bolesne relacje z synem, tragiczny wypadek samochodowy kładący się już na zawsze cieniem na rodzinie Krawczyków, aż wreszcie pogardliwe podejście branży i zesłanie do Disco Relax pomiędzy Shazzę i Akcent to w końcu znacznie bardziej nośne i lepiej sprzedające się tematy. Zanim jednak przejdziemy do twórczości Krzysztofa, w ramach niezbędnego wprowadzenia i nadania szerszego kontekstu warto nadmienić, że jego największym idolem przez całe życie był ojciec. January Krawczyk, teatralny aktor i śpiewak kształcony w przedwojennym sznycie, zaszczepił w nim artystycznego ducha. Niestety, Krzysztof miał zaledwie niespełna 18 lat, gdy już musiał mierzyć z jednym z najboleśniejszych wydarzeń: śmiercią taty, który od pewnego czasu chorował na raka jelita grubego. Świat mi się zawalił! Nawet dziś, po tylu latach mówiąc o tym, nie mogę zebrać myśli – artysta szczerze przyznał w „Życiu jak wino”.

Po prawej Krawczyk, w środku Pola Raksa uważana przez niego za najpiękniejszą gwiazdę polskiego kina

To co dał nam świat

W świecie artystycznym Krzysztof zadebiutował jako czternastolatek, w 1960 roku pojawiając się w ekranizacji „Szatana z siódmej klasy”: była to jednak tylko drobna rólka, a Krawczyka nie wymieniono nawet w napisach. Niedługo później wspólnie z kumplami ze średniej szkoły muzycznej założył Trubadurów – w kapeli śpiewał i grał na gitarze. Technikę instrumentalną w dużej mierze wyszkolił podczas wakacyjnego wyjazdu do Mielna, gdzie chodził spać z gryfem przywiązanym do dłoni. Musiało minąć jednak kilka lat, żeby cała Polska dowiedziała się, kim jest Krawczyk. Dopiero pod koniec lat sześćdziesiątych młody piosenkarz tak naprawdę miał okazję poczuć, czym jest ciężar sławy. Debiutancki album Trubadurów, „Krajobrazy”, ukazał się w 1968 i zawierał wielki przebój „Znamy się tylko z widzenia”. Polska publiczność błyskawicznie kupiła formułę wokalno-instrumentalnego kwartetu. Porównania do Beatlemanii mówią zresztą same za siebie, zwłaszcza gdy uświadomimy sobie siermiężne realia rodzimej branży rozrywkowej lat sześćdziesiątych.

https://www.youtube.com/watch?v=AI7vYLPT2lM
Choć sam raczej nie pisał piosenek ani w Trubadurach, ani podczas całej późniejszej scenicznej działalności (zespół finalnie opuścił w 1976 roku, choć panowie pozostali w dobrych relacjach), śpiewał praktycznie wszystko. Nie trzeba zresztą sięgać specjalnie daleko w przeszłość, żeby przekonać się o estradowej uniwersalności Krawczyka, który już jako 65-latek zaprezentował szeroki przekrój rodzimej muzyki popularnej w dwupłytowej składance „Polski songbook”. Trafiły tam obok siebie tak doskonale znane przeboje, jak choćby „Sen o Warszawie”, „Nigdy więcej”, „Zawsze tam, gdzie ty”, „Kiedy byłem małym chłopcem”, „Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma”, „10 w skali Beauforta” czy „Nie płacz Ewka”. Ta kompilacja ukazała się także w specjalnej wersji złożonej z trzech kompaktów, gdzie jeden z krążków zawierał wyłącznie kolędy.

Wierzę w Ciebie

To zresztą znacznie szerszy temat, ponieważ bożonarodzeniowe melodie były bardzo bliskie Krawczykowi i dostępnych jest przynajmniej 15 (o ile nie machnąłem się w kalkulacjach, ale może być ich tylko więcej) jego albumów opartych wyłącznie na takim tradycyjnym repertuarze – od „Kolęd i pastorałek” (odświeżona wersja tego krążka z 1987 roku ukazała się już po śmierci wokalisty) przez wydane nakładem discopolowej wytwórni Omega „Kolędy i piosenki świąteczne” (1994) po aż cztery kolędowe składanki zaprezentowane przy okazji roku przełomu tysiącleci (między innymi „2000 takich świąt” i „Kolędy na milenium”). To jednak nie wszystko... Wśród wielu zwyczajnych bożonarodzeniowych wydawnictw Krzysztofa wyróżnia się kuriozalnie zaprojektowany „Konwój muszkieterów”, który premierę miał w 2005 roku jako artystyczny element charytatywnej akcji prowadzonej przez sieć sklepów Intermarche – ani tytuł, ani tym bardziej okładka zupełnie nie sugerują świątecznej zawartości krążka...


Krawczyk, zwłaszcza już jako dojrzały facet, dobitnie podkreślał swoją żarliwą wiarę, do której powrócił po odhaczeniu całego zestawu życiowych zakrętów – nic zatem dziwnego, że o Bogu śpiewał równie chętnie, co mówił. Oprócz oczywistych wątków religijnych w kolędach na warsztat brał też utwory stricte poświęcone sprawom duchowym i wydawał płyty osadzone w tej tematyce, takie jak „Psalmy Dawidowe”, „Ave Maria”, „Ojcu Świętemu Śpiewajmy” czy „Dla Jana Pawła II”. Do Życia Warszawy w 2003 roku jako insert dodano krążek „Prowadź nas” – po raz kolejny zaskakiwać mogła okładka płyty, na której tym razem zamiast wokalisty znalazł się... Jan Paweł II, a wśród utworów pojawiły się klasyki, takie jak: „Barka”, „Góralu, czy ci nie żal” czy „Apel Jasnogórski”.

Zresztą popularność Krawczyka cementowały płyty dodawane do czasopism w coraz odleglejszej już epoce, gdy gratisowe kompakty były niezbędnym elementem promocji: „Krzysztof Krawczyk na karnawał” w Tinie, „Na Sylwestra i Karnawał” w rekordowo wyprzedanym Nowym Dniu, „Wieczór kawalerski” i „Weselne preludium” w Naj, „Ballady i Romanse Cygańskie” w Gazecie Pomorskiej, czy – a jakżeby inaczej – „Kolędy po góralsku” w Gazecie Wyborczej. Jak zatem nietrudno zauważyć, Krawczyk często brał się za – użyjmy skrótu myślowego – tematykę imprezowo-okazjonalną: wśród jego repertuaru znajdziemy także piosenki poświęcone mamie, utwory dla dzieci, a nawet... melodie sportowe.

Krawczyk wygląda, jakby właśnie wrócił z Nashville

Biało-Czerwoni!

Jedną z najdziwniejszych płyt, jakie kiedykolwiek wydał Krawczyk, jest piłkarski album wyprodukowany przy okazji równie kiepskich dla naszej kadry mistrzostw świata w Rosji. Płyta „Biało-Czerwoni! Przeboje kibica” ukazała się w czerwcu 2018 na fali pompowania piłkarskiego balonika, a zawarte na niej utwory skomponowała stała ekipa od lat wspierająca artystycznie byłego Trubadura. Za teksty odpowiedzialny był Andrzej Kosmala, a muzykę napisali Ryszard Kniat (menadżer muzyczny, kompozytor i aranżer pracujący z wokalistą od 1985 roku) oraz Wiesław Wolnik (multiinstrumentalista, twórca wielu wcześniejszych piosenek Krawczyka). Na płycie znalazł się też nagrany jeszcze w latach osiemdziesiątych utwór „Wygrajmy jeszcze jeden mecz”, którego autorem był Sławomir Sokołowski – twórca komercyjnych sukcesów wykonawców takich jak Bolter czy Just 5, a także kompozytor jednego z największych przebojów pana Krzysztofa, „Ostatni raz zatańczysz ze mną”.

Viralowy, choć wynikający zdecydowanie bardziej z gremialnej beki, potencjał miał przede wszystkim promujący ten krążek numer „Lewandowski, gol dla Polski”: rymy jest-mecz, ma-zna czy Polski-polski mówią w końcu same za siebie. Daniel Arciszewski, redaktor serwisu Noizz, postulował nawet o wydanie zakazu stadionowego dla Krawczyka, proroczo zapowiadając: Jeśli gra polskiej reprezentacji na Mundialu będzie tak dobra, jak nowa piosenka Krzysztofa Krawczyka, to przegramy mistrzostwa, zanim piłkarze zdążą wysiąść z samolotu lecącego do Rosji. A im głębiej w wydawnictwo, tym robiło się jeszcze dziwniej. Pan Krzysztof zachwalał umiejętności przyspieszenia Kamila Grosickiego (Wydaje mi się cosik, że dobrze zagra Turbogrosik, bo kiedy piłkę ma, to jak szalony na bramkę gna – w tym utworze wtórował mu... Grzegorz Kupczyk, wokalista takich metalowych grup, jak Turbo i CETI), podkreślał, jak istotni w futbolu są bramkarze (Kochają ich wszystkie dziewczyny i wszyscy koledzy z drużyny, a bez nich piłka kopana byłaby nie do oglądania), a nawet tłumaczył zawiłości piłkarskich zasad (Piłka jest jedna, a bramki są dwie, kto strzeli więcej, ten wygrywa mecz). Dziś za to wydawnictwo zapłacić trzeba raptem około dwudziestu złotych i trudno spodziewać się, żeby za kilka lat był to pożądany biały kruk.

https://www.youtube.com/watch?v=pEsOFcDo8-E

Ja już nic nie muszę

Bo wśród tych wszystkich pochwalnych tonów nie należy zapominać, że wiele piosenek Krawczyka na przestrzeni lat zostało całkiem zasłużenie zapomnianych – niektóre dziś brzmią całkowicie plastikowo i archaicznie, kolejne zatarły się pośród dziesiątek ciekawszych fragmentów dyskografii pana Krzysztofa, jeszcze inne porażają tekstową naiwnością. W przebiciu się do kanonu niektórym kawałkom nie pomogło nawet lansowanie w telewizji. Superman – on nie nudzi nigdy się, światu wciąż potrzebna taka kryształowa postać; Superman – on ma w życiu jasny cel, spróbuj, czy potrafisz takim Supermanem zostać – w utworze o superbohaterze z uniwersum DC wjechał imperializm na pełnej. A przecież zaledwie dwa lata wcześniej Krawczyk oparł cały album na tłumaczonej na polski twórczości rosyjskiego poety Siergiej Jesienina. „Tańcz mnie po miłości kres. Przeboje Leonarda Cohena” i „Wiecznie młody. Przeboje Boba Dylana” to natomiast wydawnictwa w całości oparte na repertuarze tych zasłużonych amerykańskich pieśniarzy, także przełożonym na mowę ojczystą.

https://www.youtube.com/watch?v=IcQ-CgrDgh0
Bo choć Krawczyk zazwyczaj kojarzony jest z miłosnymi, zwykle dość banalnymi w treści i formie historiami, zdarzało mu się poruszać także nieco poważniejsze tematy czy brać za bary z lekko ambitniejszym materiałem. Ekstrubadur nie bał się wypływać na szerokie, nieznane wody. Próbował przebić się także na rosyjskim, niemieckim i amerykańskim rynku – za zachodnią granicą występował jako Krystof. W symbolicznym 1981 roku pod takim pseudonimem wydał w Stanach nowocześnie brzmiący singiel „Solidarity”, promujący album pod wiele mówiącym tytułem „From a different place”; na okładce winylowej siedmiocalówki Krawczyk malował na ścianie duży napis „Solidarność” – zresztą dokładnie tak nazwana została polska wersja tego numeru. Wokalista sam przyznawał, że wydany w 1982 roku krążek to jego najlepsze rockowe wydawnictwo, jednak brak kasy uniemożliwił szerszą promocję jego zachodniego oblicza w wymagających amerykańskich warunkach. A pamiętać należy, że polityczne deklaracje były do tej pory Krzysztofowi raczej obce – jak sam przyznał w wywiadzie dla CKM-u, wspominając czasy Trubadurów: Byliśmy tchórzliwi. Baliśmy się komunistycznych bonzów i zachowywaliśmy się grzecznie. Przede wszystkim chcieliśmy grać dla ludzi i dawać im trochę kolorów w tamtych szarych czasach.


Krawczyk szukał siebie poza granicami kraju, ale chętnie spoglądał także poza muzyczne szufladki – był chociażby jednym z pierwszych (jak nie pierwszym) rodzimym artystą korzystającym z... estetyki reggae. Oczywiście chodzi tu jedynie o samą muzyczną formę, ale w 1978 roku – kiedy protoplaści jamajskiego gatunku nad Wisłą tacy jak Robert Brylewski czy Darek Malejonek nie byli jeszcze nawet pełnoletni – na płycie „Jak minął dzień” ukazał się utwór „To stary film sprzed lat” na mocno bujanym podkładzie. Mamy siekaną gitarkę i sekcję dętą, nieśmiały zwiastun słonecznego Kingston w komunistycznej Polsce. Pod koniec lat dziewięćdziesiątych rynkiem muzycznym nad Wisłą wstrząsnęła za to moda na kierunek bałkański, a największym jej beneficjentem i jednocześnie kołem zamachowym był, rzecz jasna, Goran Bregović. Po bestsellerowym albumie z Kayah rozsądnym krokiem była kontynuacja monetyzacji tej stylistyki. Przyszedł zatem czas na kolejną turę odświeżania starych jugolskich melodii, tym razem z pomocą doświadczonego wokalisty. Krawczyk do tej strategii pasował jak ulał. Tytuł albumu „Daj mi drugie życie” był zresztą bardzo znamienny i proroczy. Takich ludzi jak on się nie spotyka. Spotkanie z nim jest jedną z najpiękniejszych pamiątek z mojego życia – już po śmierci wokalisty wzruszony Bregović przyznał w wywiadzie z Darią Górką. Choć ich wspólna płyta, wbrew pozorom, nie była naszpikowana wielkimi hitami, to przebojowe „Mój przyjacielu” z zabawnym tekstem Daniela Wyszogrodzkiego i teledyskiem stylizowanym na „Ojca chrzestnego” niemalże od ręki sprawiło, że popularność Krawczyka zaczęła przeżywać renesans. Poza Polską to wydawnictwo podpisane było zaś jako Kris & Goran.

https://www.youtube.com/watch?v=0S9ZVe5Tl74

Jestem starym Trubadurem

Marsz ku utrwaleniu mainstreamowego odkupienia i ponownemu zdobyciu serc rzeczy fanów w dużej mierze Krawczykowi ułatwili ludzie ze znacznie młodszego pokolenia, którzy odnaleźli formułę na nieco już przykurzonego nestora estrady, zasługującego na znacznie więcej niż tylko zalatująca naftaliną muzyczna konfekcja. Już bez przedniojęzykowego „ł” ani gajerków a'la Elvis, za to z artystycznym wsparciem w postaci Andrzeja Smolika w 2002 roku zaprezentował „...Bo marzę i śnię”, które trafiło na pierwsze miejsce OLiS-u, a cztery miesiące później pokryło się platyną. To były klawiszowiec Wilków i grupy Hey odpowiadał za produkcję albumu zawierającego takie przeboje jak utwór tytułowy czy „Chciałem być” i w jego wspomnieniach Krawczyk wyróżniał się skromnością, otwartością na sugestie i umiejętnością poskromienia ego. Dwa lata później wydany został kolejny komercyjny hit – album „To, co w życiu ważne”. Pisząc o tym wydawnictwie trzeba podkreślić, że w najbardziej rozpoznawalnych momentach płyty pana Krzysztofa wsparli Andrzej Piaseczny i Jan Borysewicz („Przytul mnie życie”), Muniek Staszczyk („Lekarze dusz”) i – przede wszystkim – Edyta Bartosiewicz w dziś już klasycznym „Trudno tak”.

https://www.youtube.com/watch?v=rbeGEFXz17g
Skoro jesteśmy w temacie kawałków nagranych z innymi artystami, których Krawczyk na przestrzeni całej swojej długiej kariery zebrał przecież mnóstwo, na pewno wyróżnić trzeba „Don’t Get Around Much Anymore” z gościnnym głosem Roda Stewarta. Wokalista był z tego utworu niezwykle dumny i jednocześnie ubolewał, że panowie nie mieli okazji spotkać się w studiu. Na płycie „Duety” Krzysztofa wsparli za to także Maciej Maleńczuk (kompozytor „Chciałem być”), Katarzyna Nosowska, młodsi od Krawczyka o 35 lat Ras Luta i Ania Dąbrowska, a nawet... Norbi i Daniel Olbrychski. Mówiąc o duetach nie sposób zapomnieć też o „Dziewczynach, które mam na myśli” – polskiej wersji hitu Julio Iglesiasa i Willy'ego Nelsona zaśpiewanej z Bohdanem Smoleniem. Twórczość Krawczyka była też niejednokrotnie coverowana – za jego utwory brali się i discopolowcy, i metalowcy (jeśli macie odwagę, sprawdźcie „Ostatni raz zatańczysz ze mną” w wersji zespołu Omerta). Na osobne wyróżnienie zasługuje też sympatia hip-hopowego świata, wielokrotnie wyrażana w kontekście ekstrubadura. Raper Szpaku w numerze „R.I.P. Krawczyk” umieścił uwspółcześnione nawiązanie do „Parostatku”, a „Tribute to Krzysztof Krawczyk”, jak sama nazwa wskazuje, to hołd oddany przez młodsze pokolenie bardziej doświadczonemu koledze. Kopara może opaść przy „Moim przyjacielu” w interpretacji Igo – momentami można uwierzyć, że doszło tu do jakiegoś astralnego połączenia i słyszymy głos znany z kanonicznej wersji.

W pewnym sensie podsumowaniem dyskografii naszego dzisiejszego bohatera był złożony z 20 części i wydawany pomiędzy 2007 a 2008 rokiem „Leksykon Krzysztofa Krawczyka”, dostępny we wszechobecnych jeszcze wtedy kioskach. Pierwszy album z kolekcji pokrył się podwójną platyną, a aż 9 części kompilacji doczekało się statusu złotej płyty. A choć w 2024 trudno trafić na działający kiosk i niedługo miną już 3 lata od odejścia Krzysztofa Krawczyka, jego legenda jest stale żywa. Wciąż ukazują się kolejne wydawnictwa przypominającego życie i dorobek tego wokalisty, a już pośmiertnie wyszły premierowe single: „Włoska miłość” z tekstem Jacka Cygana oraz „Cierpliwie żyj, aby żyć” z gościnnym udziałem Jarosława Webera. I coś mi się wydaje, że to jeszcze nie koniec. Całkiem jak w przypadku Johnny'ego Casha...

https://www.youtube.com/watch?v=HWOpgl-jAOg
Śródtytuły są jednocześnie tytułami piosenek Krzysztofa Krawczyka
5

Oglądany: 16180x | Komentarzy: 26 | Okejek: 139 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało