Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Ekspert od rysowania samolotów i... kosmitów opowiada nam o wyzwaniach pracy ilustratora

14 662  
79   10  
Jak wyglądali kosmici, którzy w 1969 roku wylądowali na polnej drodze w Pieńsku? Dlaczego dryfujące w powietrzu nasiona i latające wiewiórki miały wpływ na rozwój wojennych bombowców? Czy da się uchwycić graficzną esencję Chin nigdy nie widząc na własne oczy Pekinu? Na te wszystkie pytania z pewnością odpowiedzieć może Jacek Ambrożewski – urodzony w 1989 roku projektant graficzny i rysownik. To właśnie jego ilustracje ubarwiły takie wydawnictwa jak „Ale odlot! Rysunkowa historia lotnictwa”, „Mała ilustrowana kronika polskich zjawisk paranormalnych” czy „Man Zou. Chiny dla dociekliwych” – tytuły teoretycznie kierowane do młodszego odbiorcy, a jednocześnie wciągające na długie godziny nawet znacznie bardziej zaawansowanego wiekiem czytelnika. Rozmawiał Michał Przechera.
Jacek Ambrożewski – wernisaż, fot. Satyrykon

Nasz rozmówca w świecie ilustratorów był wielokrotnie doceniany – może pochwalić się kilkoma ważnymi wyróżnieniami i nagrodami, jest również laureatem trzeciej edycji konkursu „Szkic ma Moc” (o zmaganiach szkicowników więcej przeczytacie TUTAJ), a do 24 lutego w legnickiej Galerii Satyrykon można oglądać wybór jego prac powstałych na różnych etapach drogi artystycznej. Dziś Jacek Ambrożewski opowiedział nam przede wszystkim o fascynacji wszystkim, co lata...

Wierzysz w kosmitów?

Wierzę! (śmiech) W przeciwnym razie nie zrobiłbym książki o zjawiskach paranormalnych. Ale nigdy ich nie widziałem...

Zacząłem z grubej rury, bo tak szczegółowe graficzne ujęcie tego tajemniczego świata musiało wymagać niemałej kreatywności... Szukając pomysłów podpatrywałeś „Z archiwum X” czy kierowałeś się raczej w stronę poważniejszych opracowań?

Z jednej strony niby nie ma żadnych oficjalnych dokumentów potwierdzających kontakt z cywilizacją pozaziemską, ale przecież powstało mnóstwo materiałów źródłowych na ten temat i to właśnie od nich najczęściej wychodziłem tworząc te ilustracje. W zakątkach internetu, a także w literaturze fantastycznej – czy nawet wprost ufologicznej – można znaleźć sporo relacji z takich, potencjalnych, spotkań. W tym punkcie startowałem, a głównym założeniem w zwizualizowaniu przybyszów z kosmosu było mimo wszystko podejście serio i poważne potraktowanie tematu. Nie chciałem bawić się w pastisz znany z filmów grozy, tylko stworzyć coś bardzo nieokreślonego i dziwnego.

Zamiast przedstawiać kosmitów jako z postaci z czułkami i w błyszczących futurystycznych kombinezonach, postawiłeś na znacznie bardziej stonowane barwy – mi te grafiki trochę przypominają projekt jakiejś płyty z muzyką industrialną.

Myślę, że to dobry trop. Wspomniane przez ciebie postaci z czułkami bardziej się kojarzą popkulturowo, a ja starałem się jednak wyjść z tych bądź co bądź przedstawionych przez prawdziwych ludzi relacji, które przecież cały czas gdzieś krążą. Gdy się w nie zagłębisz, okazuje się, że wcale nie są takie stereotypowe. Nie przypominają zdecydowanie tych spotkań z filmów, mają znacznie bardziej enigmatyczny aspekt i lekko niepokojący charakter. Jednym z ciekawszych aspektów tej książki moim zdaniem jest fakt, że te wszystkie historie są lokalne, nasze. UFO zazwyczaj kojarzy się ze Stanami, pustynnym Roswell i dalekim światem, a ten swojski koloryt mnie pociągał – i słusznie, bo dał dobry efekt.

Na końcu książki znajdują się trzy rozkładówki przedstawiające końcówki chwytne niektórych istot zaobserwowanych na ziemiach polskich – pogratulować wyobraźni!

Podczas pracy nad całą książką to właśnie te dziwne łapy były najbardziej wymyślonym przeze mnie elementem, przy nich najmocniej musiałem postarać się wykreować coś nieistniejącego. W przeciwieństwie do rysowania postaci w oparciu o wspomniane relacje, tu oparłem się na własnej, czystej inwencji. Siadałem nad kartką papieru, zaczynałem kreślić i patrzyłem, w którą stronę ten rysunek pójdzie. A pracując nad konkretnym pomysłem zawsze tworzę mnóstwo szkiców, poprawiam je i szukam najlepszego rozwiązania.
Muszę przyznać, że „Ale odlot! Rysunkowa historia lotnictwa” spodobała mi się na tyle, że bez wahania kupiłem tę książkę. Już sam wielki format publikacji zapowiadał ciekawą przygodę, a mnogość grafik i ilustracji tylko spotęgowała to wrażenie... Dlaczego w ogóle porwałeś się na tak złożoną książkę?

Punktem wyjścia była moja ekscytacja lotnictwem i wszystkim, co lata. O książce zacząłem myśleć, gdy zorientowałem się, że większość wieczorów poświęcam na lekturę o najróżniejszych maszynach latających. Byłem zachwycony tym, jak one działają, wyglądają i jakie niesamowite historie kryją się za ich powstaniem. Wiedziałem, że chcę opowiedzieć historię lotnictwa od początku aż do dzisiejszych czasów i starałem się odnaleźć jakieś punkty zaczepienia. Wiedziałem, że niektóre tematy po prostu muszą się pojawić, bo są tak istotne i przełomowe. Pozostałe wątki wybierałem ze względu na ciekawe maszyny czy interesujące ciekawostki – tak, żeby pokazać tę historię z różnych stron.


Sam przyznałeś, że zdobywanie źródeł do tego misternego projektu trwało kilka lat. Jak zabrać się za takie mozolne dłubanie w detalach?

Research to rzeczywiście była bardzo mozolna sprawa – na początku całą książkę musiałem ująć w jakieś ramy. Maszyn latających jest w końcu cała masa – dopiero podczas pracy sam dowiedziałem się o wielu samolotach, o których nie miałem wcześniej pojęcia. Kiedy już ogarnąłem zagadnienia i powstał konspekt książki, starałem się każdy z tych rozdziałów w miarę sprawnie i skrótowo rozpisać od początku do końca. Potem nadszedł czas na pisanie i rysowanie. Na koniec musiałem sprawdzić, czy każdy z rozdziałów działa, a historia ma ręce i nogi.

Weryfikacja faktów z różnych gałęzi nauki była trudna?

Bardzo trudna! Podejrzewam, że po bardzo dokładnym sprawdzeniu i teraz można znaleźć jakieś nieścisłości, bo tego niestety się nie da uniknąć, ale książka była dobrze i rzetelnie zweryfikowana przez ekspertów z różnych pól. Mamy w końcu cały rozdział o nasionach czy zwierzętach latających – każdy miał swoją działkę i od wszystkiego był osobny konsultant. Najważniejsi byli jednak specjaliści od lotnictwa – eksperci zajmujący się maszynami, historią czy fizyką lotu. Pomogli mi biolog i specjalista od ewolucji roślin dr Łukasz Banasiak, inżynier lotnictwa i konstruktor wiatrakowców Jarosław Kowalski, redaktor naczelny „Przeglądu Lotniczego” oraz pilot i instruktor szybowcowy Krzysztof Krawcewicz, biolog i specjalista od bezkręgowców dr Krzysztof Pabis, inżynier lotnictwa i konstruktor maszyn Maciej Szymański, ornitolog i popularyzator nauki Adam Zbyryt, za korektę odpowiada natomiast dziennikarz i miłośnik lotnictwa Michał Kaczorowski.

W poszukiwaniu inspiracji czy po prostu historycznej adekwatności sięgałeś też do jakichś starych albumów?

Powstało sporo takich książek czy atlasów, ale są one dość trudno dostępne. Są też znacznie nowsze publikacje, ale mimo wszystko wolałem sięgać do źródeł internetowych, które można znaleźć praktycznie od ręki. Ale często te materiały poglądowe pochodziły właśnie ze starych książek – znajdowałem skany i konsekwentnie przebijałem się przez te źródła i inspiracje. Ostatecznie wydaje mi się, że samodzielnie wykonałem sporą pracę, żeby to wszystko przetworzyć i zaznaczyć swoją kreskę.

Czeskie publikacje z lat siedemdziesiątych

Fragment czeskiego „Atlasu letadel”

„Ale odlot!” był także twoim debiutem w roli autora tekstu. Z perspektywy twórcy łatwiej odpowiadać zarówno za słowa, jak i grafikę czy wygodniej skupić się wyłącznie na ilustracjach?

To w mojej pracy coś nowego – zarówno ułatwienie, jak i utrudnienie. Wcześniej byłem tylko ilustratorem, czyli robiłem obrazki do słów innych autorów. Tym razem, z racji faktu, że cała koncepcja projektu od początku była stworzona przeze mnie, zacząłem pisać. Dla mnie bardzo ważne jest zespolenie tekstu i obrazu. Dobrze, żeby możliwie najlepiej współgrały ze sobą i się uzupełniały. Fakt, że odpowiadałem także za warstwę merytoryczną – mogłem ją dowolnie modyfikować i decydować, co jest ważne – był ułatwieniem, ale totalna wolność czasami potrafi zablokować. W pewnych sytuacjach bezpieczniej i wygodniej jest trzymać się tekstu, zamiast skakać od pomysłu do pomysłu, a na końcu zorientować się, że żaden z nich nie był dobry.

Jeszcze słowo o komiksowości „Odlotu”. Wiem, że to z pewnością nadinterpretacja, ale dobór kolorów momentami przywodził mi na myśl klasyki Marvela z początku lat sześćdziesiątych.

Szczerze mówiąc, jestem totalnie niekomiksowy, zwykle nie sięgałem po taką formę, a ta tradycja jest mi dość obca. Raczej miałem pomysł, żeby każdy rozdział opierał się na własnej gamie kolorystyki. Dużą inspiracją było oglądanie starych zdjęć, zwłaszcza z lat sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych – maszyny na analogowych fotografiach mają nieco inną barwę. Często punktem wyjścia był po prostu kolor samolotu; w rozdziale o prędkości dźwięku zaprezentowałem pomarańczowy samolot Bell X-1, który jako pierwszy przekroczył tę barierę w sposób kontrolowany w locie poziomym. Jego kolor był bardzo agresywny i ustawił mi cały ton rozdziału. Barwy dobierałem z bardzo różnych stron, ale jestem zadowolony z efektu i też podoba mi się ten retro klimat.

Bell X-1

Mocne wrażenie robi rozdział dotyczący II wojny światowej – tym razem postawiłeś na znacznie bardziej mroczną formę...

To wyjątkowy rozdział, który jako jedyny jest pozbawiony kolorów i utrzymany w czerniach oraz szarościach. Podjąłem taką świadomą decyzję, bo opowiadam tam o bombowcach z czasu II wojny światowej. To trudny wątek i przez długi czas nie wiedziałem, jak mam ująć go w książce. Lotnictwo wojskowe to w końcu bardzo ważny temat w historii lotnictwa – tam zachodził największy postęp technologiczny i gałąź cywilna w dużym stopniu z niego korzystała. Zdecydowałem się na dość radykalne rozwiązanie pokazując, że każdy wynalazek może mieć dobrą i złą stronę. Tu akurat skupiłem się na tej negatywnej i brutalnej.

Moją uwagę przykuło też przedstawienie słynnego sterowca Hindenburg – niby dość wierne, a jednak mocno przepuszczone przez artystyczny filtr. Gdzie leży granica między wizją twórcy a wiernym oddaniem obrazów z historii?

Znalazłem odpowiednią metodę na te wątpliwości. Pogodzenie wierności w oddaniu maszyn i zachowania swojego autorskiego sposobu rysowania nie było łatwe, ale to dla mnie rzecz naturalna i dająca dużo radości. Przed tworzeniem konkretnego rozdziału czy maszyny drukowałem zdjęcia – musiałem mieć obok kartkę i trochę zerkałem na model maszyny, a trochę interpretowałem go po swojemu. Należało to sensownie wypośrodkować – oddać najważniejsze cechy i charakter samolotu, ale także dobrze się bawić uwzględniając własny twórczy sznyt.


W swojej pracy często skupiasz się także na przedstawianiu dalekiego świata – między innymi w książce „Man zou. Chiny dla dociekliwych” czy „Podróżnicy. Wielkie wyprawy Polaków”.

W poruszaniu tych odległych w rozumieniu geograficznym czy kulturowym tematów konieczna jest akuratność, bo pokazuję konkretne miejsca, sytuacje i ludzi. Przede wszystkim muszę ustalić ramy poprawności historycznej i geograficznej. Książki non-fiction zaczynam od szczegółowego researchu, dokładnie jak miało to miejsce w przypadku „Ale odlot!”. Najpierw zbieram materiały, a potem długie godziny poświęcam na ich przetwarzanie.

Zaciekawił mnie plakat, który przygotowałeś na 40-lecie Dworca Centralnego w Warszawie. Pokazywanie mijanych codziennie miejsc jest trudniejsze niż wyobrażenia o dalekim świecie?

Takie mam wrażenie. W końcu książkę o Chinach zilustrowałem nigdy nie będąc nawet w tym kraju. W wyobrażeniach o odległych zakątkach zawsze może pojawić się pokusa, by dać się ponieść fantazji – te krainy w końcu znacząco odbiegają od tego, co oglądamy na co dzień. A plakat na 40-lecie Dworca Centralnego był wyzwaniem. Starałem się nawiązać do jakiegoś ważnego wydarzenia, które miało miejsce w Warszawie każdego roku na przestrzeni tych 4 dekad – mamy i zimę stulecia, i transformację ustrojową, i budowę metra znajdującego się przecież tuż obok dworca. Czasami musiałem trochę pokombinować.


Twoje prace można było zobaczyć też w jednej z gier planszowych dla dzieci.

Pracowałem przy powstaniu gry „Partycypolis”, do której grafiki zrobiłem pracując w studiu Cyber Kids on Real. Jej fabuła skupiała się wokół budżetów obywatelskich, a layout składał się z kilkudziesięciu plansz z pomysłami do realizacji w lokalnym społeczeństwie. Miałem sporo roboty i musiałem narysować wiele ilustracji, ale z perspektywy kilku lat od premiery tego tytułu wydaje mi się, że pod względem wizualnym wyszło to naprawdę spójnie.


Rozmawiamy o twoich wielu artystycznych pomysłach, ale chciałbym, żebyś podzielił się też – choć skrótowo – swoimi sukcesami i wyróżnieniami.

Najbardziej dumny jestem z książki „Ale odlot!”, która na rynku ukazała się nakładem Wydawnictwa Dwie Siostry. To było olbrzymie wyzwanie i niezwykle cieszę się, że je zrealizowałem. Mimo, że pozycja jest ogromna – i to dosłownie – udało mi się ująć temat w skondensowanej formie. W dość przystępny, rzetelny sposób pokazałem historię lotnictwa i samych maszyn, dzieje osób żywo biorących udział w rozwoju awiacji, a oprócz tego przemyciłem też sporo zagadnień naukowych. A jeśli chodzi o wyróżnienia, moja lotnicza publikacja otrzymała nagrodę graficzną za autorską książkę obrazkową w konkursie Książka Roku 2022 organizowanym przez Polską Sekcję IBBY. Mogę się pochwalić, że 3 lata wcześniej za książkę „Podróżnicy. Wielkie wyprawy Polaków”, którą zilustrowaliśmy z Zosią Frankowską, też udało się nam zdobyć to wyróżnienie, zgarnęliśmy również nagrodę Polskiego Towarzystwa Wydawców Książek. No i bardzo się cieszę, że „Ale odlot!” wpisany został na Listę Skarbów Muzeum Książki Dziecięcej oraz do przygotowanego przez bibliotekę w Monachium zestawienia Białych Kruków – najciekawszych wydawnictw dla dzieci z całego świata.

Wydawałoby się, że rysujesz przede wszystkim dla dzieci, ale dorośli przy twoich ilustracjach mogą bawić się równie dobrze. A może planujesz narysować coś stricte dla dorosłych?

Klimaty, w których się poruszam, wynikają z tego, że ilustruję głównie dla dzieci i młodzieży, a w tej formie mam relatywnie dużo wolności artystycznej. Mogę sobie tam na więcej pozwolić rysunkowo – bardzo mi się ten aspekt podoba i chyba nie mam potrzeby tworzyć niczego „poważnego”. Choć z drugiej strony, samoloty to bardzo poważna kwestia! Nie mówiąc już o kosmitach...

Na koniec garść ilustracji od Jacka Ambrożewskiego

„Mała ilustrowana kronika polskich zjawisk paranormalnych”

„Ale odlot!”




„Man Zou. Chiny dla dociekliwych”


„Ale odlot!” – szkice






Jacek Ambrożewski – wernisaż, fot. Satyrykon


5

Oglądany: 14662x | Komentarzy: 10 | Okejek: 79 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało