Czy alienacja rodzicielska faktycznie jest tak dużym społecznym problemem? Kto pada jej ofiarą? Czemu sądy orzekające w sprawach opieki nad dziećmi opierają się głównie na społecznie utrwalonych stereotypach, a nie na obiektywnej ocenie? Na ten temat oraz wiele innych rozmawiamy z Dariuszem Kecler – psychologiem wyspecjalizowanym w sprawach pomocy ofiarom przemocy w rodzinie.
Polska lewica oraz lewicowi publicyści powtarzają, że „alienacja
rodzicielska” nie istnieje, że to termin szkodliwy i że nie należy go używać.
Czy to znaczy, że zjawisko to nie istnieje?
Jak najbardziej istnieje i nie dotyczy tylko rodziców, ale i nawet
dziadków. To już jest tylko kwestią nazewnictwa. Aby nie brnąć w
ten konflikt, powinniśmy raczej przyjąć, że jest to izolowanie,
czy raczej – dystansowanie dziecka od drugiej, bliskiej osoby.
Najważniejsze jest to, że takie zjawisko występuje i na domiar
złego – podejmowane są naprawdę małe i nieskuteczne działania,
aby zmniejszyć skalę tego problemu.
Od redakcji: Wbrew powszechnym tezom wielu polskich „autorytetów” Światowa Organizacja Zdrowia nie odrzuciła definitywnie terminu „alienacja rodzicielska”, tylko uznała, że to nie jest termin medyczny, ale „jest kwestią istotną w konkretnych kontekstach sądowych”
Według różnych źródeł alienacja rodzicielska ostatecznie
uderza w nawet i 30% dzieciaków z rozbitych rodzin...
Przede wszystkim – nie ma dokładnych badań, które by te liczby
potwierdzały. Poza tym pan użył sformułowania „z rozbitych
rodzin”, ale przecież istnieją także rodziny, które nie są
rozbite, a jej członkowie są ze sobą cały dzień. To nie jest też
tylko zjawisko, które występuje jedynie w sytuacjach, gdy rodzice
nie zamieszkują ze sobą. Trzeba tutaj podkreślić, że izolacja i
dystansowanie nie dotyczą tylko bezpośrednio rodzica (w tym wypadku
– najczęściej ojca), ale także pozostałych członków jego
rodziny, takich jak dziadkowie, wujkowie, bratankowie. W naszych
warunkach bardzo często obserwuje się izolację i dystansowanie w
rodzinach, które pozornie normalnie funkcjonują i żyją ze sobą
na co dzień. To chociażby przeciąganie dzieci na swoją stronę w
momentach kłótni, umieszczanie ich w długim konflikcie między
rodzicami.
Ofiarami izolacji rodzicielskiej ostatecznie zawsze są dzieciaki.
Zastanawia mnie, jakie są powody, dla których ktoś mógłby
wykorzystać swoje własne dziecko jako broń przeciw byłemu
partnerowi czy partnerce?
Tak jak pan słusznie zauważył –
osoby poszkodowane to przede wszystkim dzieci. Izolacja i
dystansowanie mają największy wpływ na ich obecne życie, ale
także i na życie dorosłe. Jak już mówiłem – zazwyczaj
stosowanie alienacji wycelowane jest w ojców. Jednakże, aby być
sprawiedliwym, należy zaznaczyć, że to zjawisko dotyczy nie tylko
mężczyzn, ale także w pewnym mniejszym stopniu również i
kobiet.
Przyczyn jest wiele i nie można
wskazać jednej ogólnej zasady. Istnieje kilka głównych czynników,
które się tu pojawiają. Konflikty i spory wewnątrz rodziny
stanowią często źródło tego problemu. Dzieci są wykorzystywane
jako narzędzia w walce o osiągnięcie celów przez obie strony. W
przepychankach o rozwody lub podział majątku często wykorzystuje
się dzieci jako środek nacisku.
Na pewno część tych izolacji wynika z zaburzeń psychicznych
którejś ze stron. Potrzebne jest dokładne i rzetelne diagnozowanie
rodziców, zwłaszcza tych, którym powierza się opiekę
pierwszoplanową, czyli tzw. wiodącą.
Na pewno niemała część przypadków alienacji to próba zemsty czy
odegrania się jednego rodzica na swoim byłym partnerze. W wielu
sytuacjach alienacja rodzicielska wynika także z niedotrzymywania
umów, które były zawarte na samym początku związku. Ludzie
często ustalają podział ról, obowiązków i odpowiedzialności w
rodzinie, ale po pewnym czasie okoliczności mogą się zmienić.
Życie nie zawsze układa się tak, jak zakładaliśmy, co prowadzi
do wewnętrznego konfliktu i rywalizacji. Wpływ na realizację
celów, które były postawione, staje się priorytetem, a
wspólnotowość oraz zasada synergii zostają zepchnięte na drugi
plan. Trzeba zrozumieć, że związek to nie tylko suma dwóch
indywidualności. To wspólna podróż, w której obie strony mają
wpływ na siebie.
W niektórych przypadkach izolacja i dystansowanie są też wyrazem
podążania za modą w dziedzinie wychowania dzieci. Współczesny
styl życia promuje samodzielność rodzica jako jedynego opiekuna.
Jest to przekonanie, że można wychować dziecko i ukształtować
jego osobowość bez udziału drugiego partnera życiowego. Tymczasem
relacje rodzinne mają przecież ogromny wpływ na rozwój
emocjonalny i społeczny dziecka, a współpraca, zrozumienie i
otwarta komunikacja są kluczowe dla zdrowego funkcjonowania rodziny.
Moda może wpływać na nasze wybory, ale ważne jest, aby zachować
równowagę między indywidualnością a wspólnotą.
Wiele z tych efektów ograniczenia kontaktu z najbliższą osobą
objawia się w wieku późniejszym...
To jest temat, który, mimo pozorów, jest bardzo dobrze zbadany.
Dorosłe osoby często zmagają się z różnymi deficytami i
wyzwaniami wynikającymi z takiej izolacji. Jednym z obszarów, który
może być dotknięty, jest poczucie własnej wartości. Osoby, które
tego doświadczyły, mogą mieć trudności z docenianiem siebie.
Często na przykład zastanawiają się, czy zasługują na miłość
i akceptację.
Kolejny obszar to tożsamość i pochodzenie. Izolacja może zaburzyć
poczucie tożsamości. Osoby takie zastanawiają się, kim są, jakie
cechy odziedziczyły po rodzicach i czy są podobne do nich.
Warto również wspomnieć o zaradności życiowej i odwadze.
Dystansowanie od jednego z rodziców może też bardzo ograniczać
poczucie pewności siebie, co potem wpływa na to, że taka osoba
unika podejmowania ryzyka i wyzwań.
Musimy sobie zdawać sprawę, że przy współczesnym modelu życia
jeden rodzic, który pracuje i gdzieś tam jeszcze po drodze
wychowuje dziecko, nie zawsze jest w stanie zaoferować temu dziecku
odpowiednią ilość uwagi, wsparcia i czasu spędzonego razem. Nawet
w takich rzeczach jak zabawa rodzice mogą się uzupełniać,
wymieniać doświadczeniami i wspólnie tworzyć bezpieczne
środowisko dla dziecka.
Badania pokazują, że osoby, które doświadczyły izolacji i
dystansowania w dzieciństwie, często mierzą się też ze znacznie
poważniejszymi trudnościami w dorosłym życiu. Oczywiście
najbardziej skrajnym efektem jest zwiększona liczba prób
samobójczych czy wręcz skutecznych samobójstw. U osób, które
doświadczyły tych deficytów obserwuje się również większy
poziom lęku.
A jak to wygląda w przypadku osób, w które alienacja
rodzicielska jest wycelowania? Osobiście mam kilku bliskich mi
kolegów, którym byłe partnerki, dla alimentów i z czystej
złośliwości, drastycznie ograniczyły możliwość widywania się
z dziećmi. Czasem mam wrażenie, że jedni są w stanie długo i
zaciekle walczyć o swoje prawa, a inni popadają w stan zupełnego
zobojętnienia i poddają się.
Najbardziej negatywne efekty u
mężczyzn, którzy doświadczyli izolacji i dystansowania od swoich
dzieci, to porwanie się na własne życie. To jest najgorszy skutek,
który ich dotyka. W Polsce większość osób, które popełniają
samobójstwa to właśnie mężczyźni. I dysproporcja między panami
a kobietami jest w tym przypadku naprawdę olbrzymia.
W mojej pracy często spotykam się
z czymś, co nazwałem zespołem stresu pourazowego u ojców. To jest
podobne do PTSD (zespół stresu pourazowego) występującego u osób,
które doświadczyły traumy. Ojcowie, którzy byli długo izolowani
od swoich dzieci, mają dokładnie takie same objawy i deficyty.
Często cierpią na epizody depresyjne, które mogą przerodzić się
w chroniczną depresję. Zdarzają się również zaburzenia lękowe
o różnym przebiegu lub zaburzenia w postaci chronicznego strachu o
własne życie.
Warto zauważyć, że izolacja może
prowadzić do rozstroju zdrowia zarówno psychicznego, jak i
somatycznego, jak na przykład zakłócenie prawidłowej pracy układu
gastrycznego lub kardiologicznego. To wszystko prowadzi do zupełnego
rozstroju zdrowia, takiego trwania na granicy wyniszczania się,
działania na swoją szkodę, niedocenienia siebie, niewidzenia sensu
życia i ostatecznego poddania się.
Chciałbym jeszcze na moment zostać przy temacie mężczyzn.
Dlaczego to w nich zazwyczaj wykierowana jest ta izolacja od dziecka?
Czemu sądy zazwyczaj skłaniają się ku temu, aby to właśnie im
ograniczyć prawa do widzenia się z pociechą?
Mężczyźni już od najmłodszych lat odczuwają presję. Wpaja im
się, że powinni brać na siebie praktycznie całą odpowiedzialność
za wszystko i za wszystkich. To ogromne obciążenie. A kiedy nie są
w stanie sprostać temu wymogowi, nawet jeśli chcą się do niego
dopasować, to nie potrafią pogodzić dwóch sprzecznych zjawisk:
oczekuje się od nich odpowiedzialności i działania równocześnie,
a to nie zawsze jest możliwe do wykonania.
Sądy w Polsce nadal działają na podstawie stereotypów. W
instytucjach sądowych, a także wśród sędziów, utrzymują się
pewne schematy myślenia oraz nawyki. Nie bada się kompetencji
poszczególnych rodziców do opieki i wychowania. Badania bywają
lakoniczne i jednorazowe. Zazwyczaj natomiast przyjmuje się pewne
role stereotypowo, zakładając, że dotychczasowe rozwiązania są
najlepsze dla dziecka.
Czyli jak to? Sąd, który powinien wydawać obiektywne werdykty,
bazuje na stereotypach, a nie na przedstawionych dowodach i
rzeczowych argumentach?
Na rutynie. Wypracowanej przez lata. Kiedy kobieta decyduje się
opuścić dom z różnych powodów albo dom ten opuszcza ojciec, to zazwyczaj dziecko zostaje przy matce. Tak jakby domyślnie już
należało ono tylko do niej. I że mama może sobie je zabrać jak
jakiś przedmiot czy walizkę. Tak właśnie rozumują sądy. A to
należałoby zorganizować inaczej już od podstaw – maluch
powinien zostać u siebie w domu, w swoim naturalnym środowisku, a
to rodzic, który z jakiegoś powodu nie chce żyć z partnerem lub
partnerką, dom ten opuszcza i dopiero później, w procesie
rzetelnej weryfikacji, zapada jakaś decyzja co do formy sprawowania
opieki nad dzieckiem. Decyzja ta może zostać wypracowana z pomocą
np. jakiejś instytucji i specjalistów zajmujących się takimi
sprawami.
Tak to powinno wyglądać w idealnym świecie...
Tak to powinno wyglądać w naszym świecie. Nie musi być on
idealny. Wystarczy, że przestaniemy traktować dzieci jak
przedmioty, tylko jako podmioty. Póki co to można wyjść z dziećmi
z domu, zabrać swój telewizor, swoją mikrofalówkę, swoją
ulubioną poduszkę, zamknąć się w innym mieszkaniu, niczym w
twierdzy, i nie wpuścić tam drugiego rodzica. Można też wyrzucić
osobę, z którą się już nie chce być i zamknąć przed nią
dostęp do wychowania, opieki i edukowania dziecka. W tym wszystkim
nikt nie zwraca uwagi na potrzeby właśnie tych najmłodszych
członków rodziny.
Na początku naszej rozmowy wspomniał Pan o tym, że tzw.
alienacja rodzicielska… nie zawsze dotyczy tylko rodziców.
Tak, to bardzo ważne zagadnienie, o którym często nie myślą
także i sądy. Przecież rozstanie się czy rozwód rodziców nie
dotyczy jedynie tych dwóch osób. Każda z nich ma swoich bliskich –
ojca, matę, babkę, wujków itd. Cały świat dziecka złożony jest
z tych dwóch połówek, na które składają się nie tylko rodzice.
Podczas spraw tego typu powinno się więc obligatoryjnie zadbać o
kontakty nie tylko z mamą i tatą, ale także z innymi krewnymi, bo
bardzo często taka na przykład babcia czy dziadek nie widzi potem
swojego wnuka przez długie lata. Izolacja dotyczy wszystkich –
całej drugiej połowy rodziny, z automatu. Tego sądy nie regulują,
a powinny. Bardzo często dziadkowie muszą potem zakładać osobne
sprawy o to, aby co miesiąc, chociaż przez parę godzin, móc
zobaczyć się z wnukami.
Najgorsze jest to, że niektóre dzieciaki nawet nie wiedzą o tym,
że mają takich krewnych. Dzisiaj nawet miałem na sesji
dziewczynkę, która żaliła mi się, że nie zna swoich dziadków i
że widząc, jak inni seniorzy przychodzą do szkoły odebrać jej
rówieśników, czuje ten brak i jakąś tęsknotę, bo zdaje sobie
sprawę, że oni gdzieś tam są, ale nigdy ich nie widziała. U
innych dzieciaków dziadkowie angażują się w wychowanie, a ona
tego została pozbawiona, tych najbliższych osób. Została
pozbawiona, bo jeden z rodziców tak sobie zdecydował. I odebrał
jej coś szalenie ważnego.
Mówimy o sytuacji w Polsce. A jak to wygląda w innych krajach
postępowej Europy?
W wielu krajach zachodnich przyjmuje się jedną zasadę: rodzina się
nie rozpada. Dziecko przecież nadal ma rodziców, tylko niemieszkających pod jednym dachem. Dlatego znacznie większy nacisk
kładziony jest na potrzeby dziecka i rozsądnie podjęte decyzje,
które potem mogą ciążyć na całe jego życie. U nas to wszystko
jest znacznie bardziej powierzchowne, bazujące na stereotypach i
pobieżnych ocenach biegłych. Ponadto przyjmuje się, że gdy rozpada
się rodzina, to rodzice mogą nie poczuwać się do dalszej
współpracy ze sobą, do dalszego wychowywania dziecka wspólnie,
tak jak dotąd to robili. Do tej wspólnej odpowiedzialności.
Co musiałoby nastąpić na naszym gruncie, żeby ta sytuacja się
zmieniła?
Zmiany legislacyjne, to na pewno. Przydałaby się też praca nad
wprowadzeniem nowych standardów – nie tylko w wymiarze prawnym, ale
także w wymiarze znacznie szerszym. Może jakaś psychoedukacja
społeczna? Punktem wyjścia powinna tu być zasada mówiąca, że
każda osoba, która nie chce już być w danym związku, ma prawo go
opuścić i nie funkcjonować w nim, ale dzieci zostają. Chyba że
wypracujemy jakieś inne warunki korzystne zarówno dla nas, jak i
dla dziecka…
A tymczasem film „Tato”, gdzie wszystkie te grzechy wymiaru
sprawiedliwości były dosadnie przedstawione, liczy już sobie 30
lat. A zmian jakoś za bardzo nie widać…
To fakt – niewiele się zmienia.
Ba, proszę spojrzeć, jakie jest w ostatnim czasie podejście do
mężczyzn i do ojcostwa. Męskość jest negowana, niedoceniania…
Zaczęto wprawdzie trochę głośniej mówić o naszych problemach, z
których jednym jest chociażby omawiana przez nas alienacja
rodzicielska, ale nadal nic się nie robi. Czy istnieje jakiś
lobbing w wymiarze ustawodawczym, aby na przykład badania zlecane
przez sądy były dłuższe, wieloetapowe oraz bardziej rzetelne?
Nie. Opinie wydawane są przez specjalistów, którzy spędzają z
daną osobą zaledwie parę godzin. Przecież takie opinie powinny
być przygotowane przez minimum dwa niezależne ośrodki, a spotkania
ze stronami powinny być rozłożone w dłuższym czasie. Tak, aby
finalnie sąd mógł porównać sobie oba wyniki i zobaczyć, jakie
elementy się pokrywają, a jakie są ze sobą sprzeczne. Tu do
zmiany są właśnie tego typu procedury, bo obecna, skostniała
forma badań jest zdecydowanie nieodpowiednia. Wliczając w to
działalność zespołu specjalistów sądowych, czyli w praktyce
pracowników
sądu, którzy na zlecenie tegoż sądu wydają opinie dla sądu. Tu
nie ma żadnej niezależności.
Na szczęście są jednak narzędzia pomagające sensownie
rozwiązywać tzw. sprawy rodzinne, zanim zdecydujemy się na
prowadzenie batalii sądowych.
Tak, istnieją prywatne placówki, takie na przykład jak ta moja,
gdzie pracują specjaliści, którzy pomagają rozstającym się
parom w ułożeniu pewnych spraw. Przychodzi do nas dwoje rodziców,
żeby przyspieszyć pewne procesy, żeby już nie przeciągać tych
wszystkich procedur i od razu rozwiać ewentualne wątpliwości sądu.
Wystawiamy opinie dotyczące sytuacji dzieci, współpracy
rodzicielskiej i jak będzie wyglądać przyszłość opieki nad
najmłodszymi członkami rodziny. Wszystko to po to, aby uzyskać
szybki rozwód, na który obie strony się umawiają i zgadzają. W
tym celu zwracają się do specjalistów o sporządzenie odpowiedniej
dokumentacji. Często się też zdarza, że rozwodząca się para
przychodzi do nas z prośbą o pomoc w zabezpieczeniu dzieci, żeby odczuły one jak najmniej negatywnych skutków związanych z
rozpadem małżeństwa.
Jak więc widać, jest też i ten drugi, dający nadzieję, biegun
takich spraw. Można się rozwieść i podzielić opieką oraz
rodzicielską odpowiedzialnością w sposób przemyślany i polubowny,
pod warunkiem, że strony nie idą w konflikt i agresję.
Wiele jest takich instytucji, które pomagają rozbitym
małżeństwom w odbudowaniu w miarę zdrowych kontaktów dla dobra
dziecka?
Jest nas bardzo, ale to bardzo niewielu. Czemu? Ponieważ są to
sprawy wyjątkowo niewdzięczne i obciążające. Taki specjalista
musi być odporny, bo przecież zajmuje się najgorszymi rzeczami,
jakie mogą spotkać rodzinę. My nie angażujemy się we wspieranie
człowieka w jego rozwoju, tylko tym, aby przetrwał on jakoś do
następnego dnia, aby nie wyniszczył się w krótkim czasie. To jest
nierzadko praca z ludźmi bardzo agresywnie do siebie nastawionymi. I
w tym wszystkim są jeszcze dzieci i całe spektrum ich rozwoju
zaburzeń…
Czy opinia biegłego psychologa podejrzewającego, że dziecko
pada ofiarą izolacji od jednego z opiekunów, ma duży wpływ na
ostateczny werdykt sędziego?
To bardzo szeroki temat. Jak już
wspomniałem, badania zlecone przez sąd są za krótkie, zazwyczaj
jednorazowe, wykorzystujące stare narzędzia, często bez
obserwowania dziecka w jego środowisku naturalnym, bez porządnego
wywiadu z rodzicami. Badania takie przeprowadzane w ośrodkach
zmagających się z dużymi brakami specjalistycznej kadry. Owszem,
coraz częściej uwzględnia się dobro dziecko w takich opiniach,
ale nadal nie jest to zbyt powszechne. Poza drobnymi wyjątkami,
system dobrej, rzetelnej diagnozy w naszym kraju po prostu nie
funkcjonuje.
Wracając jednak do pytania, to
owszem, opinia psychologa ma duże znaczenie dla sądu, bo przecież
sędziowie nigdy takiego dziecka nie widzą, bo ono nie uczestniczy w
czynnościach procesowych. Zazwyczaj sąd nie posiada odpowiednich
kompetencji, aby przeprowadzić np. wywiad środowiskowy. Sugeruje
się więc opinią fachowców i to jest jego wyznacznik do podjęcia
decyzji odnośnie do opieki nad maluchem.
Osobiście uważam, że w tego typu
sprawach powinno się przyjąć standardy podobne do tych
istniejących w rzeczoznawstwie majątkowym, gdzie każda ze stron
zbiera niezależne opinie specjalistów. Jeśli opinie są zbieżne,
to przyjmuje się, że konfliktu nie ma. Jeśli natomiast różnica
jest duża, to zadaniem sądu jest dociec, czemu taka sytuacja ma
miejsce. Jest wówczas jakaś równowaga, bo każda ze stron może
udać się do odpowiedniego ośrodka, gdzie pracują specjaliści, i
poprosić o fachowe przyjrzenie się problemowi. I nie mówimy tu o
jednorazowym badaniu, tylko o profesjonalnej, rzetelnej obserwacji,
nawet z włączeniem roli psychiatry. Tylko wówczas sędzia, mając
obie opinie, ma w miarę klarowny obraz sprawy, którą się zajmuje,
a szansa popełnienia przez niego błędu, który rzutować będzie
na całe życie dziecka, będzie mniejsza.
Myślę, że w przypadkach rozpadu
małżeństw posiadających dzieci obligatoryjne powinno być
kierowanie rodziców na zajęcia z psychoedukacji czy chociażby
kursy współpracy rodzicielskiej. Oni muszą poznać pewną wiedzę
o kontaktach ze sobą, wspólnym podejmowaniu decyzji, nawet w
sytuacjach, gdy mają do siebie jakieś animozje czy żale. Muszą
też nauczyć się komunikacji ze sobą. Pamiętajmy – to związek
się rozpadł, a nie rodzina.
Czy uważa Pan, że są sytuacje, kiedy alienacja rodzicielska
jest moralnie usprawiedliwiona?
Zdecydowanie tak. To jest przestępstwo o charakterze seksualnym –
tu już mówimy o czynach najwyższego kalibru i wywołującego
najwyższą traumę u ofiary. To działanie, które może wyrządzić
dzieciom ogromną krzywdę. Inną sytuacją, która w pełni
usprawiedliwia izolację od opiekuna, jest potwierdzona przemoc
skierowana wobec potomka. Podkreślam jednak – sprawa ma dotyczyć
dziecka, a nie partnera lub partnerki. Warto zaznaczyć, że przemoc
wobec rodzica w systemie rodzinnym nie zawsze dotyka dziecka wprost.
Jeśli mówimy o izolacji, to mówimy o uzasadnionym działaniu,
zarówno z perspektywy psychologicznej, jak i prawnej czy społecznej.
Przemoc jest ukierunkowana na dziecko, na zagrożenie jego życia i
integralności. To jest tu kluczowe.
Jak wiemy, strategie walki rodziców na sali sądowej bywają
brudne i pełne ciosów poniżej pasa. Przemoc i rzekome napaści
seksualne są bardzo częstym argumentem wnoszonym przez kobiety
domagające się pełni praw nad dzieckiem. Warto dodać, że w wielu
przypadkach takie oskarżenia okazują się bezpodstawne.
Jak już wspomniałem, w takich bataliach dziecko nierzadko
wykorzystywane jest jako narzędzie i dla odniesienia sukcesów
procesowych ludzie potrafią się dopuścić różnych, nieczystych
zagrań, a nawet oszustw i manipulacji. To się niestety zdarza. Nie
dalej jak parę lat temu w sprawach rozwodowych była fala pomówień
o gwałty na dzieciach. Na szczęście, zazwyczaj już na poziomie
diagnostyki, udaje się skutecznie obalać dużą część tych
oskarżeń. Powiedzmy sobie szczerze – nikt normalny nie czeka ze
zgłaszaniem krzywdzenia swego dziecka do momentu rozwodu, kiedy
sytuacja małżeńska zaczyna się komplikować. To znaczyłoby, że
przez lata akceptowało się i przymykało oko na takie czyny. W
mojej wieloletniej karierze miałem do czynienia z takimi
oskarżeniami wysuwanymi wobec jednego z rodziców, ale na szczęście
nigdy się one nie potwierdziły.
Zazwyczaj takie próby oczernienia oponenta są częścią strategii
nieczystej walki byłych partnerów.
Bardzo często z czymś takim
zderzają się ojcowie, którzy mają np. raz na dwa tygodnie
widzenia z dzieckiem. Powiedzmy, że ma ono pięć lat, więc tata
robi dokładnie to, co zawsze robił – bawi się z maluchem, myje
go, kładzie spać i czyta bajeczkę. Nagle jednak zostaje oskarżony
o dokonywanie czynności seksualnych na maluchu. I teraz taki ktoś
musi się tłumaczyć przed sądem, że mył własne dziecko, bo to
jest jeszcze za małe, aby zrobić to samemu. I sądy niestety drążą
takie sprawy. Pomówienie łatwo jest rzucić, ale trudniej już się
z nich wybronić.
Czy te pomówienia uchodzą takim osobom na sucho? Przecież
okłamywanie sądu podlega karze pozbawienia wolności.
Powiem to dyplomatycznie. Łatwo jest rzucać fałszywe oskarżenia,
bo ewentualne konsekwencje są bardzo łagodne. Tak, niestety bardzo
często takie pomówienia padają, a kary bardzo rzadko są za to
wymierzane. Uważam, że takie zagrywki należałoby zdecydowanie
surowiej rozliczać, a odpowiedzialność za słowa każdej ze stron
powinna być tu zdecydowanie większa.
Wspomniał Pan, że praca z takimi klientami jest dla psychologa
bardzo obciążająca. Jak sobie Pan radzi z dźwiganiem tego
ciężaru?
Dobre pytanie… Oprócz zabezpieczeń zawodowych, takich jak
superwizje i własne terapie, istotne jest także współdziałanie
między specjalistami. Chciałbym podkreślić, że część
zabezpieczenia zawodowego polega na dbaniu o siebie. Musimy jednak
pamiętać, że działalność zawodowa to tylko jeden z aspektów
naszego życia. Podobnie jak każda osoba, wykonujemy swoją pracę,
ale w pewnym momencie kończymy robotę i wracamy do domu. Uczymy się
więc tego, aby nie brać ze sobą ciężaru psychicznego związanego
z naszą pracą. To niezwykle pomocne i myślę, że dotyczy
wszystkich branż.
Jeśli macie jakieś hobby, zainteresowania czy pasje, warto
poświęcić im czas i przerzucić swoją uwagę na ten właśnie
obszar. Przeciwdziałanie wypaleniu zawodowemu jest kluczowe w każdej
branży. W naszej, tak samo jak w zawodach lekarzy, pielęgniarek
czy chociażby pracowników SOR-u, jesteśmy bardziej niż inni
narażeni na większe obciążenie. Dlatego należy szczególną
uwagę poświęcić dbaniu o równowagę i regenerację. Ja osobiście
zawsze stawiam na hobby oraz ciągłe szkolenie się – to też
bardzo pomaga pozbyć się złych nawyków oraz przeciwdziała
rutynie.
Życzę zatem dalszego rozwijania pasji i samych sukcesów
zawodowych! Bardzo dziękuję, że poświęcił Pan nam trochę swego
cennego czasu.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą