Gdy wena przychodzi, kiedy nie powinna,
powstaje poezja taka, a nie inna:

Konia sobie zwalić chciałem,
lecz w połowie coś zgłodniałem.
Staję zaraz przy lodówce,
drzwi otwieram, a na główce
czuję zimno niebywałe!
Jakby pingwin robił gałę!
Jasna ku**a, mujtyborze,
zaraz pałę se odmrożę!
Sięga mróz na jajach włosów.
Borę paczkę kabanosów.
Drzwiami trzaskam. Ruszam w drogę.
Ch**a znaleźć już nie mogę.